Uważam, że naprawdę nic [nic faktycznie poważnego] w niedzielny wieczór się nie stało.
Od starożytności istnieje powiedzenie "panem et cicenses" - "chleba i igrzysk".
Tymi igrzyskami były walki gladiatorów i pewnie inne jeszcze spektakle, które pozwalały zapomnieć choćby na chwilę o [nudnej?, banalnej?] rzeczywistości.
Niektórym wystarczał chleb i jakiś "kabaret".
Dziś w pewnym sensie jest podobnie.
Nieustających igrzysk dostarczają media – choćby w formie transmisji z meczów.
Te transmisje i inne spektakle [kabarety?] stają się również pokarmem, czy raczej namiastką pokarmu, który pozwala zapomnieć o głodzie, który doskwiera duchowi, człowieczeństwu...
Oczywiście, ci, którzy mają na tych igrzyskach zarobić [jak wyczytałem w jednym z komentarzy po niedzielnym meczu] i tak zarobią, bez względu na to, kto wygra, a kto przegra...
Chwilowo patriotyzm sportowy przygasł; w sumie może nawet lepiej.
Może lepiej, gdy rozpada się namiastka, bo wtedy można zauważyć obecność lub brak tego, co namiastka nieudolnie próbuje zaspokoić.
Nic ważnego w niedzielny wieczór się nie stało.
Sportem specjalnie się nie interesuję. A ci, którzy się interesują, może powinni zwrócić większą uwagę na takie wydarzenia sportowe, które dostarczą mniej emocji, ale będą [bardziej?] prawdziwe...
Może warto też przyjrzeć się całemu życiu i – jeśli są – odrzucić także inne namiastki
O wiele ważniejsze jest, że w poniedziałek słońce znów wzeszło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz