27 czerwca 2018

KOMENTARZ META-POLITYCZNY

Pewien zasłużony pracownik fabryki „Łucznik” odchodził na emeryturę. W ostatni dzień pracy zwrócił się do dyrektora:

- Panie dyrektorze, czy w tej tak ważnej chwili, mógłbym otrzymać od pana w prezencie maszynę do szycia?

- Ależ panie Stanisławie - odpowiada dyrektor - jest pan rzeczywiście wzorowym pracownikiem! Tyle lat pan tu pracował i nie wyniósł sobie w częściach maszyny do szycia...

- To nie do końca tak, panie dyrektorze. Bo parę rzeczy wyniosłem, ale za każdym razem, gdy coś mi się udało złożyć, to wychodził z tego zawsze karabin maszynowy...


No właśnie, czasem nie wystarczy słuchać deklaracji, trzeba jeszcze usiąść, pomyśleć, poskładać i zobaczyć co z tego wszystkiego wyjdzie...




25 czerwca 2018

NIC SIĘ NIE STAŁO.... NAPRAWDĘ TAK UWAŻAM

Uważam, że naprawdę nic [nic faktycznie poważnego] w niedzielny wieczór się nie stało.

Od starożytności istnieje powiedzenie "panem et cicenses" - "chleba i igrzysk".
Tymi igrzyskami były walki gladiatorów i pewnie inne jeszcze spektakle, które pozwalały zapomnieć choćby na chwilę o [nudnej?, banalnej?] rzeczywistości.

Niektórym wystarczał chleb i jakiś "kabaret".
Dziś w pewnym sensie jest podobnie.
Nieustających igrzysk dostarczają media – choćby w formie transmisji z meczów.
Te transmisje i inne spektakle [kabarety?] stają się również pokarmem, czy raczej namiastką pokarmu, który pozwala zapomnieć o głodzie, który doskwiera duchowi, człowieczeństwu... 

Oczywiście, ci, którzy mają na tych igrzyskach zarobić [jak wyczytałem w jednym z komentarzy po niedzielnym meczu] i tak zarobią, bez względu na to, kto wygra, a kto przegra...

Chwilowo patriotyzm sportowy przygasł; w sumie może nawet lepiej.
Może lepiej, gdy rozpada się namiastka, bo wtedy można zauważyć obecność lub brak tego, co namiastka nieudolnie próbuje zaspokoić.

Nic ważnego w niedzielny wieczór się nie stało.
Sportem specjalnie się nie interesuję. A ci, którzy się interesują, może powinni zwrócić większą uwagę na takie wydarzenia sportowe, które dostarczą mniej emocji, ale będą [bardziej?] prawdziwe...

Może warto też przyjrzeć się całemu życiu i – jeśli są – odrzucić także inne namiastki

O wiele ważniejsze jest, że w poniedziałek słońce znów wzeszło...


18 czerwca 2018

BĄDŹ SOBĄ! - ALE, CO TO ZNACZY?

Niekiedy słyszy się takie sformułowanie: bądź sobą!

Można by odpowiedzieć: Ale co to znaczy?

Co znaczy być sobą dla człowieka – istoty, która ciągle się zmienia, dojrzewa, nabiera doświadczenia?

Mam być sobą w wersji „wczorajszej”, czy „dzisiejszej”, a może tej sprzed „roku”?

Prawdopodobnie powiedzenie „Bądź sobą” najczęściej jest zaproszeniem do jakiejś formy spontaniczności, luzu, utraty rozumnego panowania nad sobą…

Jeśli tak jest rzeczywiście, to czy takie „bycie sobą” jest LUDZKIE?

Czy jestem bardziej sobą – czyli bądź, co bądź człowiekiem – wtedy, gdy zatracam się w spontaniczności, czy wtedy, gdy rozumnie zastanawiam się nad tym, skąd pochodzę i dokąd zmierzam?


Kim, tak na prawdę, jestem?

Co znaczy „jestem człowiekiem”?

To przecież fundamentalne pytanie, pytanie o tożsamość.

Jeśli dziś tak wielu ludzi jest zagubionych, to chyba właśnie dlatego, że nie znają odpowiedzi na to pytanie!

Czy jestem tym, co jem, jak chciał Feuerbach, czy może czymś więcej?

„Non omnis moriar” – pisał rzymski poeta Horacy, myśląc jednak przede wszystkim o swych dziełach.

A co mi mówi o mojej tożsamości moja chrześcijańska wiara?

Co się stało, gdy przyjąłem chrzest św.? Co się wtedy wydarzyło? Co się we mnie zmieniło?

Stałem się kimś innym? Otrzymałem nowe obywatelstwo?

Kiedyś czytałem jedną z książek Wilfrida Stinissena (swoją drogą, bardzo ciekawy pisarz), w której analizował doktrynę mistyczną św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila. To co mnie tam uderzyło, to wielkość i głębia ludzkiej duszy.

Skoro rozum, wola i pamięć są „tylko” władzami duszy, a ona się w nich nie wyczerpuje, to jaka jest ona sama?

A żeby było ciekawiej, najgłębsza głębią duszy jest sam Bóg…

Kim jestem?

"Być sobą" w sensie jakiejś spontaniczności dość blado wypada w takiej perspektywie.

Kim jestem?

Co mi mówi moja wiara?

Stworzony z… niczego?
Nie! Z miłości.
Odrzucony z powodu zła, grzechu?
Nie! Odkupiony przez Krew Chrystusa.

Sierota?

Nie! Św. Paweł pisze „Nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga ” /Ef 2, 19/.

Chrystus jest moim Bratem, Bóg – moim Ojcem!

Co znaczy być sobą?

Powiedział bym tak:

stawać się coraz pełniej tym, kim jestem, czyli człowiekiem (dla wszystkich)
stawać się coraz bardziej podobnym do Tego, który zamieszkał we mnie w momencie Chrztu św. (dla wszystkich, którzy zostali odrodzeni w Chrzcie św.).

14 czerwca 2018

NIETYPOWE KUSZENIE

Chciałbym podzielić się pewnym artykułem, który opublikowałem kiedyś (10.07.2011) na innym moim - już nieaktywnym - blogu, który nosił tytuł "Szukając głębi".

Kuszenie, o którym mam zamiar napisać jest o tyle nietypowe, iż dotyczy dwóch osób, tworząc z nich – prawdopodobnie częściowo mimowolnie – swoistą parę. Jedna z tych osób pojawia się jako potrzebująca pomocy, zagubiona, samotna (co w gruncie rzeczy może odpowiadać jej rzeczywistemu położeniu); druga z tych osób – gotowa do pomocy – dostrzega tamtą, ofiarowuje jej swój czas, swoją pomoc, umiejętności. W tej relacji, z początku zwykłej może i nie niebezpiecznej, następuje z czasem zintensyfikowanie żądań ze strony „potrzebującej” i swoiste zaślepienie ze strony „niosącej pomoc” – zaślepienie, które nie pozwala dostrzec elementarnych błędów, przekroczenia kolejnych granic, na które nie powinna się zgodzić, czyli po prostu – niebezpieczeństwa, które może pojawić się w tej coraz ściślejszej relacji.




Co więcej, gdy osoba „niosąca pomoc” w momencie jaśniejszego poznania dostrzega problem i zamierza uporządkować sytuację, druga strona zaczyna się „rzucać” przedstawiać się innym jako poszkodowana, narażając przy tym dobre imię tej pierwszej.

Zakończenie tej sytuacji może być dwojakie: zdecydowana postawa osoby niosącej pomoc prowadzi do zerwania relacji (czyniąc prawdę w miłości) albo nastąpić może swoiste zawładnięcie, podporządkowanie osoby niosącej pomoc przez drugą stronę, co może doprowadzić do dramatu.

Gdzie leży wina? Chyba już w braku roztropności na początku i w przecenieniu własnych umiejętności ze strony niosącego pomoc.
Kto jest bardziej winny? Trudno powiedzieć. Wydaje się, że obie osoby są ofiarami, ponieważ – jak napisałem na początku – kuszenie obejmuje i jedną i drugą stronę, a w wypadku tej, która niesie pomoc polega ono głównie na zaciemnieniu poznania, rozeznania, chłodnej analizy sytuacji, czy na lęku.
Ktoś może powiedzieć, że wystarczy, gdy na tę sytuację spojrzy się na płaszczyźnie psychologicznej. 
Odpowiem: może być i tak, ale problem natury psychologicznej nie wyklucza przecież ingerencji w niego złego ducha.
Życzę wszystkim czytającym i znajdującym się w podobnej sytuacji Daru mądrości, rozeznania duchowego i... trzeźwego myślenia.