Jednym z zadań na tegorocznej Maturze z j. polskiego była
interpretacja wiersza Józefa Barana, Najkrótsza definicja życia.
Oto ten wiersz:
mieć
zajęty czas
serce
pukaniem do serc
nogi
codzienną krzątaniną
wokół mrowia spraw
głowę
głowieniem się nad
byle czym
byle jak
byle nie zauważać
pochłaniających nas
ruchomych piasków
czasu
a gdy już
nie da się
nie zauważyć
byle do końca
n a d z i e i ć oczy
strużką światła
prześwitującą
przez szczelinę
w Drzwiach
Tajemnicy
Ponieważ zostałem poproszony o wyrażenie mojej opinii o tym tekście, zrobiłem to, a tutaj chce się podzielić moją refleksją.
"Najkrótsza definicja życia" to wiersz ukazujący napięcie między lękiem a nadzieją.
Człowiek ukazany w wierszu próbuje zagłuszyć lęk przed upływającym czasem, może nawet przed śmiercią, poprzez ucieczkę w codzienność.
Takie postępowanie jednak może okazać się nieskuteczne.
I co wtedy?
W wierszu ukazane jest najlepsze wyjście:
NADZIEIĆ - czyli nasycić nadzieją - spojrzenie i otworzyć się na Tajemnicę większą od ludzkich lęków, Tajemnicę, której blask już tutaj, w czasie, jest dostrzegalny:
bo już "nawiedziło nas z wysoka Wschodzące Słońce" /por. Łk 1, 78/